Pierwsze lato w naszym Domu


Udało mi się trochę pofilcować. Dokończyłam tunikę, ale jeszcze nie mam zdjęć, bo szukam odpowiedniej modelki. A jako, że zasmakowałam w hodowli róż, (co kiedyś wydawało mi się sztuką tajemną,) to oczywiście główną inspiracją stały się dla mnie właśnie one. Powstały więc dwie, w odcieniach ciepłych, słonecznych i druga, w chłodnych lazurach i szarościach. Prawdziwym wyzwaniem było oddanie warstw i trójwymiaru, całkowicie bez użycia nici. Każdy płatek był układany z osobna.
 
A tu, moja mini pracownia, oczywiście z widokiem na pastwisko, bo widok jest ważny.
Jak co roku, ponieważ mamy bliziutko, wybraliśmy się z dziećmi na Jarmark Wdzydzki i jak co roku nie zrobiłam zdjęć. Uwielbiam to wydarzenie i uwielbiam to miejsce. Kocham wszelkie Jarmarki, które nie straciły jeszcze tego sielskiego uroku, bez nadmiaru tandety i zbędnych atrakcji. Wspaniale jest widzieć tylu artystów, którzy wykonują przedmioty własnoręcznie, z duszą i sami stoją na stoisku. 
Mówiłam o mojej małej pracowni a zmierzam do tego, że "pracownia" staje się dla mnie "Pracownią" gdy te przedmioty, sprzęty które mnie otaczają, mają swojego "ducha". Ten słomiany aniołek, który stoi na parapecie, został zrobiony w Pracowni rękodzieła Andrzeja Wrzecionko z Dukli. A tak się składa, że ta Dukla, kilka lat temu na wakacjach bardzo zapadła nam w serca. To właśnie tam, w Bieszczadach, poznaliśmy wspaniałych ludzi(Zakucie i Farfurnia ), odwiedziliśmy Sanktuarium i właśnie tam zrodziła się pasja serowarstwa i rękdzodzieła.
 Kupiłam więc aniołka z Dukli, na Jarmarku Wdzydzkim. Teraz stoi tu i czuwa nad tym, bym nazbyt nie zagłębiła się w swoje pasje i nie pokładała w nim swoich Nadziei. Obok niego budzik w stylu artdeco (zdobycz Jarmarku dominikańskiego) pilnujący upływającego czasu, jego znaczenia i porządku spraw. Biurko, krzesło, kredens... wszystko ma tu swoją opowieść, co nie tylko wprawia w twórczy nastrój, ale także uczy pokory.
To zdjęcie Rózi przy oknie z kroplami deszczu, to jedno z moich ulubionych. Właśnie skacze mi paskudnica po klawiaturze i nie pozwala pisać. Prócz tego, jest prawdziwą słodyczą i ozdobą.
Wracając do deszczu, od kiedy mamy konie a  ja swój ukochany ogródek, dobra pogoda to takie, kiedy co najmniej 3 razy w tygodniu porządnie popada.
W tym roku padało pięknie, poziomki rosły jak szalone a jagody były dosłownie wszędzie. Oczywiście również na łokciach i kolanach, ale powoli przestaję już prać a moim ulubionym butikiem stały się sklepiki second hand w Kościerzynie.











Nie licząc Dożynek, wizyt przyjaciół i sąsiadów, zaliczyliśmy 3 imprezy urodzinowe. Kiedy nie mieszkaliśmy jeszcze w domu, a jedynie byliśmy weekendowymi bywalcami Kukówki, słyszeliśmy od sąsiadów (tubylców), że zapraszają serdecznie zimą, bo maja wtedy dużo czasu na wizyty i gościnę. Wszystko staje się jasne i dla nas.








Pewnego dnia, odwiedzili nas bardzo mili ludzie, którzy znaleźli Kukówkę w internecie i zapytali czy mogą nas odwiedzić, spróbować serów itp. Zaprosiliśmy więc tych Państwa z córką na kawę, no i zaczęło się... o wszystkim co dobre, smaczne i prawdziwe. Ja poczęstowałam serem a w prezencie dostałam kilka bardzo zgrabnych, drewnianych opakowań, na których sery i wszelkie domowe specjały prezentują się niezwykle zgrabnie. Co więcej, Ci mili Państwo zostawili mi swój tajny przepis na chleb, którego główną tajemnica jest zacier. Dość niesamowitym przeżyciem było więc otrzymać zacier pocztą, za pośrednictwem mojej przemiłej sąsiadki (bo do nas listonoszowi całkiem nie po drodze). Ech jakaż to była radocha, jak ten chlebek naprawdę się udał. Taki świeży i pachnący, prosto z pieca. Ogromna frajda i wiele satysfakcji.
obiecałam wysłać pocztą, kawałek smacznego sera w zamian i mam zamiar dotrzymać słowa:).


Kochane nasze Kaszuby, ale kiedy odwiedzam przyjaciółkę na tak odmiennych Żuławach, jestem równie zachwycona. Te rozległe krajobrazy, stare chaty, moje ukochane wierzby no i dom z ogrodem rodziców Madzi. Taki jak pamiętam z dzieciństwa, z malwami, Maryjką i szklarnią na pomidory.
Magda mieszka w Stegnie, pojechałam do niej sama, bez dzieciaków, aż nie mogę w to uwierzyć. Czasem, zupełnie niespodziewanie dostaje się taki dar, który wydaje się jakby sen. Całe dwa dni, tylko Madzia, jej najmłodszy Nataniel i ja (Jaśminkę, moją chrześniaczkę i Gabrysia, odebrałyśmy później od babci). Pływałyśmy, rozmawiałyśmy, potem znowu pływałyśmy. Dziękuję Bogu za ten niezwykły, zaskakujący czas.

Ostatnio odwiedził nas pan Bociek, krążył krążył aż w końcu usiadł na dachu  stodoły. Pod dachem wylęgły się już małe pliszki a kiedy nad głową zaczęły krążyć jaskółki, pomyślałam, że to już prawdziwe gospodarstwo.

Teraz Kukówka zamieniła się w obozowisko. Dwanaścioro dzieci zbudowało swoje piękne totemy, umościło się w namiotach a my, kadra obozowa, dajemy z siebie wszystko, by te dzieciaki (dla nie jednych są to jedyne wakacje w tym roku) spędziły tu niezapomniany czas. A że znów odwiedziła mnie sąsiadka Asia, z Green Canoe, to napisała o naszej nie komercyjnej inicjatywie w swoim Letnim wydaniu Magazynu Green Canoe.

Green Canoe Magazyn

Zapraszam