Filcowanie Na Kaszubach czerwiec 2010

Z wielką…, nie…! z dziką i niepohamowaną radością, zapraszam na plenerowy wyjazd kobietek pod Filcowym Namiotem 19-20 czerwca.
W planie są co najmniej 2 duże formy. Na letnie chłodne wieczory proponuję delikatny i cieniutki szal, a jako drugą formę kapelusik lub kapciuchy.
Dokładny plan zajęć prześle na maila przed wyjazdem.

Pomyśl tylko o całych dwóch dniach i jednej nocy, w kobiecym gronie, pod gwizdami kaszubskiej wsi lub przed kominkiem z winkiem.
Poza tym piękne widoki, spokój, świeże powietrze z dala od miasta i tylko filcowanie, rozmowy, łakocie, kobieca muzyka i jeszcze raz filcowanie.

Zbierałam się i zbierałam aby wywiesić informacje o plenerze filcowym Wieprznica 2010 Kiedy w końcu znalazłam czas, okazało się, że lista jest już właściwie zamknięta…

Mam jednak nadzieję, że to dopiero pierwszy taki plener , że stanie się on cykliczną imprezą .
Kobietki, jeśli macie pomysł na coś pysznego, co mogłybyście zabrać ze sobą, dajcie znać. Zabierzcie też swoją ulubioną muzyczkę. Do wyjazdu macie też czas na filcowe inspiracje.

Ja ostatnio oszalałam na punkcie gołębich i grafitowych szarości z domieszkami. Połączenia z kolorami wody, nieba…



Jeśli mowa o błękitach, coś wam opowiem.
Pewna urocza kobietka, o nogach długich jak bocian i uśmiechu, który powoduje, że natychmiast czujesz się jakbyś ją znała 100 lat, no więc ta Ewunia, poleciła mi pewne ćwiczenie. Ponieważ rozmawiając o różnych projektach, które mam w głowie, zwierzyłam się, że ja chyba tak do końca, nie umiem powiedzieć i sama nie wiem, czego pragnę najbardziej… o co mi właściwie chodzi…
Ćwiczenie to polega na tym, aby pewnego spokojnego ranka, lub wieczora, położyć się wygodnie, zamknąć po prostu oczy i zrelaksować jak tylko to możliwe. Następnie spróbować sobie wyobrazić swój idealny, wymarzony dzień… Coś, co sprawia nam wielką przyjemność, radość, co pozwala się zrelaksować.
Prawdopodobnie, jak to z resztą zauważył mój małżonek, jest to dość znana metoda „wizualizacji pragnień”.
Zazwyczaj jestem ostrożna jeśli chodzi o rozmaite modne metody medytacji, na co dzień preferuję modlitwę, ale nic nie stoi na przeszkodzie takiego rodzaju modlitwy jak sądzę.
Zarządziłam więc rodzinną „wizualizację pragnień” i wiecie, osiągnęłam bardzo zadawalające rezultaty:).
Pewnie nie bez przyczyny w moich pracach przeważają błękity. Doszłam bowiem do wniosku , że najbardziej relaksuje mnie woda, niebo… jednym słowem natura… ona naprawdę wyzwala we mnie całą radość i spokój wewnętrzny.
Nasz kaszubski domek pomalowaliśmy właśnie takim śródziemnomorskim błękitem, który przypomina mi wakacje, Chorwację, Grecję…
Do tego domieszki zieleni, ziemi, kamienia polnego i drewna…. dymu…

Pomalutku rozwija się projekt „Filcowy Namiot”, 30go maja poprowadzę warsztaty z podstaw filcowania w zaprzyjaźnionym Centrum Zabaw Twórczych „Edward” dla dzieci z rodzicami. Bardzo się cieszę na to spotkanie.



A z okazji zbliżającego się święta Zesłania Ducha Świętego, Życzę wszystkim zaglądającym tu kobietkom Ducha nadziei, wytrwałości , radości, twórczości ale ponad wszystko miłości jednak.





wełnę układałam przyznam dość niedbale. Do kapci użyłam z reszta 3 różne rodzaje wełny: na spod zdaje się (bo sprzedawcy wełny sami często nie wiedza co sprzedają) merynosa ok 20 mikronów, karbowanego i gremplowanego w warstwy. Potem był merynos tak zwany południowo amerykański a ostatnia, trzecia warstwa to już prima sort, prosto od Agnieszki Jackowiak merynos 18 mikronów australijski.Dodatkowo użyłam loków i jedwabiu (żółte pasma).

Mój szablon wyjściowo miał 35cm długości, skurczył się do 24,5 cm. i w tej chwili mam rozmiar ok 37,5.
Kształt nadawałam kapciochom jak zwykle na własnej nodze, na koniec lekko obtłukując o matę.
Przy filcowaniu używałam oliwkowego mydełka, wyrabianego wciąż tradycyjna i naturalna metoda.
Jestem nim ostatnio po prostu zachwycona, bo dawno nie miałam tak gładkich łapek. Ostatnio traktuje tym mydełkiem moje wszystkie dzieciaki w kąpieli:).

Filcowanie Na Kaszubach czerwiec 2010

Z wielką…, nie…! z dziką i niepohamowaną radością, zapraszam na plenerowy wyjazd kobietek pod Filcowym Namiotem 19-20 czerwca.
W planie są co najmniej 2 duże formy. Na letnie chłodne wieczory proponuję delikatny i cieniutki szal, a jako drugą formę kapelusik lub kapciuchy.
Dokładny plan zajęć prześle na maila przed wyjazdem.

Pomyśl tylko o całych dwóch dniach i jednej nocy, w kobiecym gronie, pod gwizdami kaszubskiej wsi lub przed kominkiem z winkiem.
Poza tym piękne widoki, spokój, świeże powietrze z dala od miasta i tylko filcowanie, rozmowy, łakocie, kobieca muzyka i jeszcze raz filcowanie.

Zbierałam się i zbierałam aby wywiesić informacje o plenerze filcowym Wieprznica 2010 Kiedy w końcu znalazłam czas, okazało się, że lista jest już właściwie zamknięta…

Mam jednak nadzieję, że to dopiero pierwszy taki plener , że stanie się on cykliczną imprezą .
Kobietki, jeśli macie pomysł na coś pysznego, co mogłybyście zabrać ze sobą, dajcie znać. Zabierzcie też swoją ulubioną muzyczkę. Do wyjazdu macie też czas na filcowe inspiracje.

Ja ostatnio oszalałam na punkcie gołębich i grafitowych szarości z domieszkami. Połączenia z kolorami wody, nieba…



Jeśli mowa o błękitach, coś wam opowiem.
Pewna urocza kobietka, o nogach długich jak bocian i uśmiechu, który powoduje, że natychmiast czujesz się jakbyś ją znała 100 lat, no więc ta Ewunia, poleciła mi pewne ćwiczenie. Ponieważ rozmawiając o różnych projektach, które mam w głowie, zwierzyłam się, że ja chyba tak do końca, nie umiem powiedzieć i sama nie wiem, czego pragnę najbardziej… o co mi właściwie chodzi…
Ćwiczenie to polega na tym, aby pewnego spokojnego ranka, lub wieczora, położyć się wygodnie, zamknąć po prostu oczy i zrelaksować jak tylko to możliwe. Następnie spróbować sobie wyobrazić swój idealny, wymarzony dzień… Coś, co sprawia nam wielką przyjemność, radość, co pozwala się zrelaksować.
Prawdopodobnie, jak to z resztą zauważył mój małżonek, jest to dość znana metoda „wizualizacji pragnień”.
Zazwyczaj jestem ostrożna jeśli chodzi o rozmaite modne metody medytacji, na co dzień preferuję modlitwę, ale nic nie stoi na przeszkodzie takiego rodzaju modlitwy jak sądzę.
Zarządziłam więc rodzinną „wizualizację pragnień” i wiecie, osiągnęłam bardzo zadawalające rezultaty:).
Pewnie nie bez przyczyny w moich pracach przeważają błękity. Doszłam bowiem do wniosku , że najbardziej relaksuje mnie woda, niebo… jednym słowem natura… ona naprawdę wyzwala we mnie całą radość i spokój wewnętrzny.
Nasz kaszubski domek pomalowaliśmy właśnie takim śródziemnomorskim błękitem, który przypomina mi wakacje, Chorwację, Grecję…
Do tego domieszki zieleni, ziemi, kamienia polnego i drewna…. dymu…

Pomalutku rozwija się projekt „Filcowy Namiot”, 30go maja poprowadzę warsztaty z podstaw filcowania w zaprzyjaźnionym Centrum Zabaw Twórczych „Edward” dla dzieci z rodzicami. Bardzo się cieszę na to spotkanie.



A z okazji zbliżającego się święta Zesłania Ducha Świętego, Życzę wszystkim zaglądającym tu kobietkom Ducha nadziei, wytrwałości , radości, twórczości ale ponad wszystko miłości jednak.






wełnę układałam przyznam dość niedbale. Do kapci użyłam z reszta 3 różne rodzaje wełny: na spod zdaje się (bo sprzedawcy wełny sami często nie wiedza co sprzedają) merynosa ok 20 mikronów, karbowanego i gremplowanego w warstwy. Potem był merynos tak zwany południowo amerykański a ostatnia, trzecia warstwa to już prima sort, prosto od Agnieszki Jackowiak merynos 18 mikronów australijski.Dodatkowo użyłam loków i jedwabiu (żółte pasma).

Mój szablon wyjściowo miał 35cm długości, skurczył się do 24,5 cm. i w tej chwili mam rozmiar ok 37,5.
Kształt nadawałam kapciochom jak zwykle na własnej nodze, na koniec lekko obtłukując o matę.
Przy filcowaniu używałam oliwkowego mydełka, wyrabianego wciąż tradycyjna i naturalna metoda.
Jestem nim ostatnio po prostu zachwycona, bo dawno nie miałam tak gładkich łapek. Ostatnio traktuje tym mydełkiem moje wszystkie dzieciaki w kąpieli:).

Nawet osioł może marzyć














Kwiecień miną pod znakiem chorób, ale także oswajania, okiełznania lęków...
Jak zwykle nie wiem od czego zacząć. W jedną niedzielę wróciłam z rodzimego Poznania, gdzie poznałam podziwianą od dawna Agnieszkę Jackowiak i uczestniczyłam w warsztatach w jej klimatycznej pracowni „Sztuka Puka”. A już w następną niedzielę komunia mojej Marysi. W między czasie przeszliśmy grypę żołądkowa razy ilość dzieci, czyli cztery.

Wracając jednak do warsztatów, muszę przyznać, że była to dla mnie wielka przygoda, ostatni raz w taką samotną podróż wybrałam się chyba 2 lata temu. Jest w tym coś niezwykłego. Sprawiła mi przyjemność rezerwacja biletów, podróż pociągiem (nadrobiłam zaległości w czytaniu), spacer z plecakiem z mapą w rękach … ach, a po drodze szłam przez park, gdzie jakieś dwa tygodnie wcześniej niż w Gdańsku kwitną magnolie.
Te magnolie z resztą zainspirowały mnie filcowo i tak powstał szal na jedwabiu. Najbardziej jednak jestem zadowolona z torebki, która posiada aż 4 przegródki, co było wcale nie łatwą logistyczną dla mnie zagwostką. Na klapkę jednak nie starczyło mi już sił. Filcowanie, brzmi jak niewinne rękodzieło, ja jednak obstawałabym przy nazwie rzemiosło, przy dużych formach naprawdę przydaje się krzepa.
Zdrowie niestety mi nie dopisało, trawiła mnie gorączka, z powodu rozłąki z najmłodszym synkiem, który na ten czas karmiony był przez tatusia sztucznym mleczkiem.
Nie mogę więc powiedzieć, że odpoczęłam, ale z pewnością zdobyłam nowe doświadczenia i umiejętności. Agnieszka , której aktywności podziwiałam od dawna, jest nietuzinkową osobą. Na jej warsztatach, można naprawdę dużo się nauczyć, nawet jeśli nie jedną filcową pracę ma się już za sobą. Poza tym, myślę, że ta z pozoru delikatna kobitka może być inspiracją dla każdego, kto chciałby spełniać swoje marzenia, czyli na przykład dla mnie.

Po warsztatach, polecam wszystkim naprawdę pyszną pizzę, nieopodal pracowni. Z Anią, uczestniczką warsztatów, wykonałyśmy powtórkę jeszcze w ostatni dzień.

Przyjemnie było także mieszkać u dobrej Marysi, która studiuje, jeździ starym holendrem, na parapecie hoduje bazylię a w ogromnych oknach zawieszone ma zdjęcia przyjaciół i tuzin ręcznie robionych kolczyków. W wolnych chwilach…. prowadzi warsztaciki filcowania na sucho, dla małych poznanianek, spełniając w ten sposób swoje dawne marzenie.
Dobra Maryś, smarowała mnie maseczkami, robiła śniadania z cudowną przyprawą zatar w roli głównej. Było to dla mnie odkrycie kulinarne, na dobre będzie mi się kojarzyło z tym czasem. Zatar jest mieszanką tymianku, sumaku i ziarna sezamowego a z serkiem twarogowym i pomidorem smakuje po prostu wybornie. O zupie prowansalskiej już nie wspomnę, bo to w końcu nie blog kulinarny. Dziękuję Marysiu za cały ten cudowny czas!

Jeśli chodzi natomiast o aktywności „Filcowego Namiotu” to coraz bardziej odważnie sięgam po własne marzenia.


Często bywało tak, że rezygnowałam z działania, z obawy, że może się nie udać a wtedy… wyjdę na osła… Przeczytałam jednak w pewnej Książce, co powiedział kiedyś jeden Św.Jean Vianney. Otóż, podobno podczas egzaminów zdenerwowany profesor wykrzykną: ”Mój Boże, cóż taki osioł robi w duszpasterstwie?!”
Na co Jean odparł „Jeśli Samson oślą szczęką potrafił rozgromić tysiące Filistynów, cóż dopiero Bóg może zrobić, gdy ma do dyspozycji całego osła!”…

Nawet osioł może marzyć














Kwiecień miną pod znakiem chorób, ale także oswajania, okiełznania lęków...
Jak zwykle nie wiem od czego zacząć. W jedną niedzielę wróciłam z rodzimego Poznania, gdzie poznałam podziwianą od dawna Agnieszkę Jackowiak i uczestniczyłam w warsztatach w jej klimatycznej pracowni „Sztuka Puka”. A już w następną niedzielę komunia mojej Marysi. W między czasie przeszliśmy grypę żołądkowa razy ilość dzieci, czyli cztery.

Wracając jednak do warsztatów, muszę przyznać, że była to dla mnie wielka przygoda, ostatni raz w taką samotną podróż wybrałam się chyba 2 lata temu. Jest w tym coś niezwykłego. Sprawiła mi przyjemność rezerwacja biletów, podróż pociągiem (nadrobiłam zaległości w czytaniu), spacer z plecakiem z mapą w rękach … ach, a po drodze szłam przez park, gdzie jakieś dwa tygodnie wcześniej niż w Gdańsku kwitną magnolie.
Te magnolie z resztą zainspirowały mnie filcowo i tak powstał szal na jedwabiu. Najbardziej jednak jestem zadowolona z torebki, która posiada aż 4 przegródki, co było wcale nie łatwą logistyczną dla mnie zagwostką. Na klapkę jednak nie starczyło mi już sił. Filcowanie, brzmi jak niewinne rękodzieło, ja jednak obstawałabym przy nazwie rzemiosło, przy dużych formach naprawdę przydaje się krzepa.
Zdrowie niestety mi nie dopisało, trawiła mnie gorączka, z powodu rozłąki z najmłodszym synkiem, który na ten czas karmiony był przez tatusia sztucznym mleczkiem.
Nie mogę więc powiedzieć, że odpoczęłam, ale z pewnością zdobyłam nowe doświadczenia i umiejętności. Agnieszka , której aktywności podziwiałam od dawna, jest nietuzinkową osobą. Na jej warsztatach, można naprawdę dużo się nauczyć, nawet jeśli nie jedną filcową pracę ma się już za sobą. Poza tym, myślę, że ta z pozoru delikatna kobitka może być inspiracją dla każdego, kto chciałby spełniać swoje marzenia, czyli na przykład dla mnie.

Po warsztatach, polecam wszystkim naprawdę pyszną pizzę, nieopodal pracowni. Z Anią, uczestniczką warsztatów, wykonałyśmy powtórkę jeszcze w ostatni dzień.

Przyjemnie było także mieszkać u dobrej Marysi, która studiuje, jeździ starym holendrem, na parapecie hoduje bazylię a w ogromnych oknach zawieszone ma zdjęcia przyjaciół i tuzin ręcznie robionych kolczyków. W wolnych chwilach…. prowadzi warsztaciki filcowania na sucho, dla małych poznanianek, spełniając w ten sposób swoje dawne marzenie.
Dobra Maryś, smarowała mnie maseczkami, robiła śniadania z cudowną przyprawą zatar w roli głównej. Było to dla mnie odkrycie kulinarne, na dobre będzie mi się kojarzyło z tym czasem. Zatar jest mieszanką tymianku, sumaku i ziarna sezamowego a z serkiem twarogowym i pomidorem smakuje po prostu wybornie. O zupie prowansalskiej już nie wspomnę, bo to w końcu nie blog kulinarny. Dziękuję Marysiu za cały ten cudowny czas!

Jeśli chodzi natomiast o aktywności „Filcowego Namiotu” to coraz bardziej odważnie sięgam po własne marzenia.


Często bywało tak, że rezygnowałam z działania, z obawy, że może się nie udać a wtedy… wyjdę na osła… Przeczytałam jednak w pewnej Książce, co powiedział kiedyś jeden Św.Jean Vianney. Otóż, podobno podczas egzaminów zdenerwowany profesor wykrzykną: ”Mój Boże, cóż taki osioł robi w duszpasterstwie?!”
Na co Jean odparł „Jeśli Samson oślą szczęką potrafił rozgromić tysiące Filistynów, cóż dopiero Bóg może zrobić, gdy ma do dyspozycji całego osła!”…

zapraszam na www.czerwonynamiot.blogspot.com

Ten blog zarezerwowany jest na pewne przedsięwzięcie, które jest na etapie projektu.

Puki co zapraszam na www.czerwonynamiot.blogspot.com